Saturday, June 13, 2009

11. czerwca 2009 - Karol terrorystą?


Gdy z Kamilem stwierdziliśmy, że będziemy pisać bloga, od razu zauważyliśmy duże potencjalne ryzyko. Mianowicie - w ciągu tygodnia nic się nie dzieje! Rano wstajemy do pracy, wracamy do mieszkania wieczorem. A wszystko co się dzieje w międzyczasie jest generalnie związane z projektami w Googlu i w rezultacie tajne przez poufne. Tak więc raczej spodziewałem się, że będziemy opisywać tylko weekendowe wycieczki, i nie trafi się żadna okazja na opisanie czegoś ze środka tygodnia. Skoro jednak czytacie tego posta, zapewne domyślacie się, że musiało stać się inaczej. Posłuchajcie..

Czwarty dzień w pracy. Szef wyjechał na 4-dniowy urlop, tak więc spokojnie i nie spiesząc się przegladam jakieś materiały wewnetrzne, oraz czytam kod pewnego programu - planuje zrozumieć jego działanie, gdyż to co mam napisać ma działać podobnie. Ogólnie czas płynie leniwie... aż do godziny 13:26, gdy dostaję maila wysłanego tylko do mnie (skonfigurowalem program pocztowy, aby oznaczał mi takie maile na czerwono, żeby nie utoneły pośród 200 innych maili które dostaję codziennie. jak się za chwile okaże - bardzo słusznie, nie chcę się zastanawiać, co mogłoby się stać jakbym tego przegapił...)

Tytuł maila: "Nowa robota papierkowa - wymagana akcja". Ok, wygląda niewinnie. Pewnie po prostu zapomniałem jakiegoś świstka wypełnić pierwszego dnia pracy - takiego w stylu "gdzie mieszkasz" albo "do jakiej uczelni chodzisz". W końcu dużo ich było, więc mogłem jakiegoś nie wyklikać...

[Karol czyta maila]
"Witaj Karolu, nazywam się Benjamin, i jestem członkiem zespołu Google I-9 (..)"

[no ładnie.. - dla tych co nie wiedzą, krótkie wyjaśnienie: I-9 to dokument uzyskiwany podczas wjazdu do USA, na podstawie którego m.in. można legalnie przebywać i pracować na terenie stanów ]

[Karol czyta dalej]
"(..) Departament Bezpieczeństwa Wenętrznego USA nie był w stanie zweryfikowć informacji o posiadaniu przez Ciebie prawa do pracy w USA (...) "

koniec cytatu...i szczęka w dół. why me? again...



Jako, że od każdej decyzji administracyjnej można się odwołać, miałem do wyboru 2 opcje:

Zgodzić się z opinią departametu lub nie. Jeśli bym się zgodził, to właściwie oznacza, że mogę już pakować walizki na powrót do Polski - bo Google nie mogłoby mnie dalej zatrudniać. Logiczne więc jest, że pozostawała mi tylko opcja "nie zgodzić się". No ale zaraz... Kamil takiego maila nie dostał. Może jest jakiś powód? Jakieś grzechy z przeszłości Karola ścigają? Hmm...nie przypominałem sobie niczego co mogłoby obciążać moje konto. No może oprócz mandatów z Honolulu.. no i niezapłaconej opłaty na moście Golden Gate...no i ...cholera, sam już nie wiem. A może coś jednak na mnie mają?

Ponieważ nie chciałem wracać do kraju po 3 dniach pobytu, i gigantycznej inwestycji w cały wyjazd (wiza, bilety, jeszcze raz bilety(patrz poprzednie wpisy), mieszkanie zapłacone z góry), moja reakcja była błyskawiczna. Wydrukowałem dokumenty wysłane przez Benjamina, napisalem, że się nie zgadzam, zeskanowałem i odesłałem mailem. W rezultacie Google wystawiło mi świstek, który upoważniał mnie do skontaktowania się z biurem bezpieczeństwa. Żeby nie było zbyt prosto - do rozmowy potrzebowałem miliona dokumentów. Paszport, I-9, DS, etc. - których oczywiście nikt normalny na codzień nie nosi ze sobą do pracy...

Droga z pracy do domu i z powrotem zajęła mi 40 minut. A z domu do pracy praktycznie nidy nie wyrabiam się w 20. Nie wiem czemu, ale spieszyłem się - bardzo chciałem cała sprawę załatwić jeszcze dziś. Znajduję wolny pokój z telefonem. Oczywiście nie mogę wybrać numeru - nic nie działa. To by było przecież zbyt proste ;) Koledzy z zespołu informują mnie jak dzwonić "na zewnątrz" Googla. Dalej nie działa. Trafiłem zepsuty telefon!
A wszystkie inne pokoje zajęte... no ale byłem na tyle zdeterminowany, że zająłem sobie po prostu jakiś wolny pokój konferencyjny w którym był telefon. Generalnie, taki pokój trzeba rezerwować jeśli się chce z niego korzystać, no ale mało już mnie to obchodziło. Wchodzę do środka, zamykam drzwi i dzwonię...

Najpierw komunikaty po angielsku i hiszpansku, a nastepnie sympatyczna pani operatorka. Zaczęła mnie pytać o wszystkie numery jakie kiedykolwiek posiadałem :) numer paszportu, numer I-9, nr wizy, nr DSa, etc. przez 10 minut dyktowałem same liczby - myśle, że jakby ktoś tego słuchał stojąc obok, to stwierdziłby, że albo jestem robotem, albo porozumiewam się z kimś niezłym szyfrem :)

na moje szczęście, tym razem wszystko dobrze się skończyło. po 10 minutach pani powiedziała, że wszystkie numery które podałem są w porządku, i to automatyczny system nie mógł mnie zweryfikować. ale ona już osobiście zaznaczyła w komputerze, że wszystko jest ok.

uff...czyli jednak nie jestem terrorystą. dobrze wiedzieć ;)

2 comments:

  1. hmmm jakimś dziwnym trafem kojarzy mi się ta cała sytuacja z takim oto obrazkiem
    http://www.wallpaperbase.com/wallpapers/movie/matrix/matrix_17.jpg

    Nasuwa się jeszcze pytanie: czyżby w USA biurokracja była większa niż ta w Polsce? :P:P

    ReplyDelete