Sunday, August 16, 2009

28 czerwca, Bowling

11. lipca - Kanda, dzien #1

czyli jak dotarlismy do Montrealu i co tam robilismy
http://picasaweb.google.com/kkurach/Canada_Kuba

27. czerwca - Moma

(kiedys bedzie tu wiecej tekstu)

Muzeum sztuki wspolczesnej:

http://picasaweb.google.com/kkurach/Week4Moma

21 czerwca - MIT, Harvard

"kiedyś" "ktoś" tu "coś" napisze...

Thursday, July 30, 2009

20 czerwca - Boston, Whale Watching




Trzeci weekend naszego pobytu w NY został przeznaczony na wycieczkę do Bostonu. Na miasto znane z dwóch sławnych na cały świat uniwersytetów przeznaczyliśmy 2 dni.

Wycieczka zaczęła się w sobotę o godzinie 7:30 rano. Udało nam się zebrać czteroosobową grupę - Kamil, Karol, Kuba i Tom, którzy mieli okazję obejrzeć walenie, oba uniwersytety, muzeum nauki i Shreka 2, a niektórym udało się dodatkowo wypróbować nową lecz bardzo skuteczną metodę zawiązywania znajomości czyli "na puking" (wym: pjuking - poznaliśmy wtedy nowe słowo :)). Ale nie uprzedzajmy faktów.

Czekały nas na razie cztery godziny jazdy, które przebiegła bez większych niespodzianek (oprócz ok. 30m. czekania na spóźnionego kierowcę).
Godzina 8:00. W całym autobusie cisza, wszyscy próbują spać (godzina 8.00 to dla niektórych środek nocy). No prawie wszyscy... rozmawiają sobie Kuba i Tom, a ich rozmowa pobrzmiewa radośnie (choć niektórzy na tę radość zaciskają zęby) w całym autobusie.
Godzina 9:00 i 10:00 i 11:00 - to samo.
Godzina 11:30 dojechaliśmy. Nikt nie pospał.

Zaczyna się prawdziwe zwiedzanie. Zaczynamy od zostawienia dobytku w hotelu i wyruszamy ochoczo w kierunku Oceanu na z początku niedoceniany punkt tej wycieczki, który przysporzył nam jednak wieeele frajdy - na Whale Watching.

Zaczynamy jednak od zjedzenia 16 calowej kanapki.

I to był błąd.

Nie zaczynajcie wyprawy w morze, od zjedzenia 16 calowej kanapki. Szczególnie jeśli jest to kanapka z dużą ilością wołowiny. Szczególnie, gdy jest to tak naprawdę sama wołowina, a mało jest tam kanapki. Szczególnie, gdy są fale, a łódka płynie szybko. Niektórzy zjedli tylko 10 calów, ale i tak im to nie pomogło.

Trzeba bowiem wyjaśnić, że nasza łódź płynęła bardzo szybko, a fale, choć nie były jakieś ogromne, to były bardzo odczuwalne. W szczególności przejście z rufy na dziób kończyło się nieraz (czyli może ze dwa razy) wylądowaniem na kolanach.

Dziób łodzi, gdy parzyło się na nią z góry, był w kształcie litery "U". U-miejscowiliśmy się zatem w jednym z najbardziej wysuniętych w morze punktów i trzymając się barierek "łapaliśmy" fale. Gdy czasem zjeżdża się szybko samochodem z jakiegoś wzniesienia w dół, czuje się takie śmieszne mrowienie w brzuchu. My czuliśmy coś takiego co jakieś 30 sekund z każdą większą falą. Będąc na szczycie takiej fali, czekaliśmy aż łódka zacznie opadać i wtedy wyskakiwaliśmy "nieco" do góry. "Nieco" ponieważ staraliśmy się ledwie oderwać nogi od łódki, "nieco" ponieważ łódka uciekająca nam spod nóg powodowała, że nasze stopy znajdowały się nagle na poziomie naszych bioder (wciąż trzymaliśmy się rekami barierek). Taka zabawa trwała około półtorej godziny i została zakończona przez obsługę wycieczki, pouczającą nas, że były już wypadki wypadnięcia za burtę. Same walenie oglądaliśmy przez niecałe 30 minut. Podpłynęliśmy wystarczająco blisko (a ssaki te były na dodatek ciekawe statku), by zrobić wiele dobrych zdjęć. Choć trochę utrudniał życie fakt, że walenie pojawiały się na powierzchni tylko przez jakieś 40 sekund i znów znikały pod wodą.



Nie wszyscy byli w stanie tego oglądać. Dotrwało nas tylko dwoje i w ogóle jakieś 25% wszystkich pasażerów. Wysokie fale i w naszym przypadku dodatkowo wołowina wykonały swoją pracę. Co ciekawe nawet ci, którzy nie zdołali ich obejrzeć nie żałowali (Tom przez cały ten i następny dzień opowiadał o tym jak wspólne pjukowanie może integrować ludzi i o tym ile nowych kolegów i koleżanek zapoznał :))

Wyprawę Tom zakończył w kurtce Kuby, Kuba w kurtce Karola, Karol w kurtce Kamila, a Kamil bez kurtki. Wniosek, z tego żaden, ale fakt dość zabawny, aby o nim wspomnieć :)

Dzień zakończył się dla nas w chińskiej restauracji, ale o tym w być może następnym odcinku.

Więcej zdjęć można obejrzeć na picasie.

Thursday, July 2, 2009

24 czerwca - Mets Night



(...)the butcher and the baker and the people on the streets,
Where did they go? To MEET THE METS!(...) (źródło)

Poszli więc też pracownicy Googla, a poszli tym liczniej, że dostali darmowe bilety i dodatkowo 15$ do wydania w sklepie Metsów (nic tak nie mobilizuje :))

Ale o czym my właściwie?...

O baseballu!

W środę 24 czerwca wybraliśmy się na nasz pierwszy w życiu mecz w tej dyscyplinie, nie znając nawet do końca zasad (tych uczyliśmy się w trakcie). Dla niektórych z nas był to zresztą pierwszy mecz w jakiejkolwiek dyscyplinie, w którym uczestniczył wraz z publicznością większą niż powiedzmy 500 osób (ale nie ma się czym chwalić :)).

Czym właściwie wydaje się być baseball? Jeżeli jednak chodzi nie o samą grę, ale o otoczkę to mecz baseballa jest w moim odczuciu czymś w rodzaju... piknika rodzinnego. Z tego co się dało zauważyć, mało kto zwracał uwagę na to co dzieje się na boisku, może zresztą dlatego, że mało się tam w ogóle działo. Publiczność z reguły gadała, jadła i piła. Kibicowania było malutko, ale to pewnie dlatego, że Metsi, dominowali nad drużyną gości. Nasuwa się wiele porównań do kręgli (ale o tym dopiero we wpisie na 28 VI), czy golfa - od czasu do czasu, ktoś się poruszy, a między poruszeniami są długie przerwy (idealnie robi się z tego skróty dla telewizji).

Ze sklepu z pamiątkami wyszliśmy z breloczkami i piłką. Sporo młodzieńców, szczególnie w pewnych dzielnicach większych miast, ma w swoim posiadaniu resztę osprzętu potrzebną do uprawiania tego sportu, nie mają tylko piłeczki - będzie się można umówić na jakiś mecz :)

Friday, June 26, 2009

14. czerwca - Central Park

Po procesji Bożego Ciała wybraliśmy się na spacer po Central Parku. Tego dnia był także dzień portorykański (co objawiło się głównie tym, że ulice były bardzo zaśmiecone - szczególnie te, którymi przechodziła parada)


W każdym razie - w samym Central Parku nie spędziliśmy za wiele czasu, ale też po raz pierwszy zetknęliśmy się z baseballem (w środe 24 czerwca byliśmy na prawdziwym meczu i dopiero wtedy mniej-więcej zrozumieliśmy zasady, ale o tym później).

Na godzinę 18 byliśmy umówieni na oglądanie Manhattanu z góry. Wjechaliśmy na dach jednego z najwyższych wieżowców na Manhattanie - Rockefeller Center. Znajduje się tam znany punkt widokowy zwany Top of the Rock, z którego roztaczał się imponujący widok.


Udało nam się tam uwiecznić zachód słońca.

Reszta zdjęć znajduje się na picasie.

Aniu - dziękujemy za komentarz. Z tym wpisem musieliśmy czekać aż tak długo! (tak, tak - nowy wpis nie ukaże się, dopóki nie dostaniemy choć jednego przychylnego komentarza do starego wpisu :> )